poniedziałek, 31 stycznia 2011

pierwszy dzień diety kopenhaskiej motylkowej. jest dobrze, jestem najedzona, a zjadłam ledwo 259 kcal. to dzięki tej smacznej obiadokolacji, w prawdzie w planie była tylko pierś z kurczaka i sałata, ale ja dorzuciłam jeszcze trochę brokułów i ogórka kiszonego (wszystko zielone co miałam w lodówce). do tego piąty dzień a6w rano, już czuję efekty, mój brzuch zaczyna nabierać odpowiednich kształtów. rozpoczynam z wagą 49,5, ze względu na wczorajsze wybryki, ale po dniu głodówki powrót pół kilograma mnie nie martwi. przy okazji podam swoje wymiary, by mieć co porównywać pod diecie. zrobiłam też zdjęcie, być może kiedyś wstawię je z porównaniem po utracie kilku kilogramów. wszystko przy wzroście 162.

udo - w najgrubszym miejscu: 48, po środku: 43, nad kolanem: 35
łydka - w najgrubszym miejscu: 32
biodra - linia kości biodrowych 76 
talia - 66
piersi - 73 
brzuch - linia pępka: 68
pupa - poniżej bioder, pośladki: 80
ręka - biceps: 25, przedramię: 23, nadgarstek: 14

najtrudniej jest mi zrzucić chociaż jeden centymetr z łydek, wymiar ich jest od dwóch miesięcy taki sam, choć startowałam z 34. kiedyś, gdy zdecyduję się zakończyć diety i osiągnę oczekiwane rezultaty może porównam wszystko ze sobą. 

niedziela, 30 stycznia 2011

trochę się poddałam, ze względu na obiad i inne pokusy, ale wciąż jestem w grze. od jutra dieta kopenhaska-motylkowa, jestem gotowa ją rozpocząć, wiem, że osiągnę oczekiwane efekty. wymiary i wagę podam jutro i rzecz jasna startuję. trochę naginam zasady tej diety, gdyż posuwam się do palenia, nie odmawiam alkoholu oraz nadużywam nieco leków, ale myślę, że nazwanie tej diety jakoś konkretnie pomoże mi wytrwać w niej do końca. tak, czy siak efekty będą te same. wolę trzymać się diet niż wymyślonego jadłospisu, gdyż w moim wypadku to nigdy nie skutkuje. wolę jebnąć sobie głodówkę niż jeść cokolwiek bym sobie zaplanowała. dlatego wolę mieć ustalony plan, uznać to za dietę i trzymać się tego. w weekend trudno mi znaleźć czas na godzinę ćwiczeń, ale jako, że ferie się zaczęły czasu będę mieć co nie miara.

"Kto nie dotrze do fal nie popłynie na ich grzbiecie"
wczoraj głodówka, dzisiaj około dwustu kalorii i piąty dzień a6w. na wadze równe 49 kilogramów. wszystko przebiega bez zakłóceń.


sobota, 29 stycznia 2011

uświadomiłam sobie ważną rzecz. teraz wiem już czego chcę, co mogę, a czego nie powinnam. wraz z tą wiedzą wstępuję pewnym krokiem na drogę ku perfekcji. waga dzisiaj rano na czczo: 49,5 kg, a teraz już tylko w dół. rozpoczynam głodówką, dzisiaj, a jutro może też, lub w ostateczności minimum kalorii. od poniedziałku kopenhaska-motylkowa, o której przeczytałam w internecie. wracam pełnią sił, dążę do 40 kg i osiągnę to. rozpoczęły mi się ferie, będę mieć dużo czasu na ćwiczenia, spacery i pilnowanie diety. w moim kalendarzu zapisuję plan posiłków, to co zjadłam, kiedy zawaliłam (z tym już koniec!) oraz, czy ćwiczyłam czy nie. będę go prowadzić regularnie.


środa, 26 stycznia 2011

wczoraj zawaliłam. na szczęście rano wypiłam senes, wieczorem też, więc ładnie mnie przeczyściło. mimo tego co pochłonęłam, waga wciąż jest całkiem przyzwoita, 49,9 kg, dobrze, że nie 50... dzisiaj zjadłam około trzystu kalorii, na samo śniadanie, więc już do końca dnia nic nie jem. planuję na czwartek-piątek głodówkę. choruję, staram się wykurować, wieczorem napada mnie wilczy apetyt, przy okazji popadam w przygnębienie, które potrafi stłumić jedynie jedzenie. przeklęte jedzenie, nie chcę szukać w nim pocieszenia, nie jest mi potrzebne. sen! tak, sen jest dobry na wszystko. następnym razem pójdę po prostu spać.
rany się goją, już prawie nie boli, dzisiaj już postaram się zrobić drugi dzień a6w, zaś wieczorem, lub późnym po południem skuszę się na ćwiczenia. rozłożyłam się już niemiłosiernie; gorączka, spuchnięte gardło, katar, kaszel, duszności i chrypę. skrzeczę jak stara wrona. uroki grypy. 



wtorek, 25 stycznia 2011

przeziębiłam się. teraz leci po kolei po całej rodzinie, ja jestem druga w kolejce. wraz z bratem cherlamy na cały dom, w powietrzu unoszą się bakterie, na pewno na ferie wszyscy będziemy pochorowani. plusem jest tylko to, że nie mam apetytu, zaś co gorsza nici z ćwiczeń. nie jestem w stanie, dodatkowo mam posiniaczone łydki z przodu oraz pochlastane udo. uniemożliwia mi to wszystko jakikolwiek wysiłek fizyczny, muszę przeczekać te najgorsze dni i przypilnować, by rany się trochę podgoiły. 
waga: 49,4 kg dzisiaj rano. zmierzam ku perfekcji, osiągnę 40 kg. zainspirowała mnie pewna osoba, oraz książka "chuda", którą kończę czytać. nie wiem co mnie wczoraj poniosło, ale na moim udzie widnieje napis "don't eat, bitch". dodam, że byłam pijana, więc bez skrupułów sięgnęłam po żyletkę z maszynki do golenia i rozpoczęłam swój masochistyczny rytuał. po wczorajszej wizycie u psychiatry stwierdzono u mnie zaburzenia depresyjno-lękowe. dobrze, że nie wiedzą, że wciąż dokonuje autodestrukcji, bo by mnie zamknęli na oddziale. już chcieli, ale się wymigałam. tyle historii z mojego życia. teraz dążę do chudości i to jest najważniejsze.

"W poważnym samookaleczeniu – żyletką, czy nożem – chodzi o uwolnienie wewnętrznego bólu. To ukaranie samego siebie, a jednocześnie wołanie o pomoc. Oznacza „popatrz, ile we mnie cierpienia”."

poniedziałek, 24 stycznia 2011

taka byłam pewna, chętna i gotowa, a w ciągu jednej chwili wszystko się posypało. zjadłam śniadanie, i to nie takie zwykłe. wręcz przeciwnie. nie zważałam nawet na to co jem. gdyby wrócić pamięcią do tego co pochłonęłam to wychodzi około pięciuset kalorii, co będzie dzisiejszym limitem. czas rozpocząć walkę z jedzeniem, apetytem i ochotą. chcę, by ana odciągała mnie od jedzenia. fakt, że wypiję senes wcale mnie nie usprawiedliwia. teraz pora na ćwiczenia, robię pierwszy dzień aerobicznej szóstki weidera, do tego godzina innych ćwiczeń. wieczorem mam wizytę u psychiatry. zresztą, co to za różnica. czuję się przygnębiona i stłamszona wyrzutami sumienia. do końca dnia już wystrzegam się jedzenia jak ognia. 


"Wszystko, na co się zasługuje, to wyłącznie ból. Nie można być leniwą. A inni ludzie powinni dostrzec Twoje wielkie wewnętrzne cierpienie."



niedziela, 23 stycznia 2011

odliczam godziny, minuty do wielkiego startu. jestem pewna tego jak jeszcze nigdy. czuję się jak przy odliczaniu sekund do nowego roku. wiem, że mi się uda, wiem, że dam radę. ma to dla mnie ogromne znaczenie. prowadzi mnie książka "chuda", która swoją treścią motywuje mnie do działania. czuję, że ana rośnie we mnie, zbiera siły, by przejąć kontrolę nad tym co jem. dietę rozpocznę dniem, tak zwanym: głodówką, czyli o samej wodzie i herbatach, a także kawie. będzie to dzień triumfu, dzień, w którym rozpocznę wszystko na nowo.

"Z pustym żołądkiem czułam, że panuję nad sytuacją, czułam się spokojna, przy zdrowych zmysłach i bezpieczna. Wszystko będzie dobrze, potrafię to kontrolować, potrafię kierować moim ciałem i obrzydliwą słabością do jedzenia, poradzę sobie."
  


staram się solidnie przygotować, by nie zawieść siebie i any, która ostatnio motywuje mnie do ćwiczeń, szepcze złowrogo - "ćwicz, męcz się, musisz sobie na mnie zasłużyć, pokaż na co cię stać, ruszaj się grubasie!". spisałam produkty, które będę spożywać często, od czasu do czasu, rzadko, oraz te, których muszę unikać. wyszła spora lista, starałam się uwzględnić jak najwięcej, postawić wytyczne.
zjadłam dzisiaj zbyt dużo, chciałam odpuścić, ale ona każe mi wytrwać. muszę odpokutować, dzisiaj już nic nie jem. zjebałam po całości sięgając po chipsy, które surowo są zakazane, oraz dwie kostki kinder bueno. wypiłam senes, przeczyści mnie. jeszcze wieczorem poćwiczę, by choć trochę odpracować to co zrobiłam. wracam do lektury, dzięki, której czuję, że jestem blisko any. jest mi potrzebna.

"Niektórzy tak bardzo pamiętają o celu, do którego zmierzają - iż zapomnieli o ruszeniu z miejsca” - Władysław Grzeszczyk

sobota, 22 stycznia 2011

"Chudość jest zewnętrzną manifestacją głębszego problemu. A co do pomysłu, że bycie chudym pozwala się lepiej poczuć, to bzdura."

cytat pochodzi z książki "chuda", którą właśnie czytam. moja opinia jest bezsprzeczna: sama prawda. właściwie to jest w tym coś co dotyczy mnie. tak na prawdę nie chcę się dobrze czuć we własnym ciele, bo i tak nigdy tak nie będzie. chodzi mi o pokazanie mojej wewnętrznej boleści. desperacko próbuję zwrócić na siebie uwagę. czuję się niedoceniana. nie jest mi z tym dobrze, potrzebuję chociaż krzty miłości, uwagi. dlatego chcę schudnąć. właśnie dlatego. teraz, gdy sobie to uświadomiłam, wiem, że będę dążyć do celu. jutro obiad u babci - nic więcej. zaczynam walkę. wstępuję na drogę do perfekcji i chudości. ano - pomóż mi, bądź głosem w mojej głowie i poprowadź mnie. 


piątek, 21 stycznia 2011

pewne słowa trafiły do mojej głowy jak grom z jasnego nieba. "nie bój się zmiany na lepsze". to jest mój problem. strasznie boję się zmiany na lepsze. cholernie się boję, mimo, że tego chcę. właśnie teraz, w tym momencie czuję, że mam siłę i mogę zacząć już od dnia jutrzejszego, za niespełna godzinę. właściwie rozpoczęłam już teraz. ćwiczyłam, bardzo intensywnie przez godzinę i piętnaście minut. czułam siłę. czułam ten głos podpowiadający mi co mam robić, wrócił. ana - wróciła do mnie. wróciła i teraz pokieruje mym życiem i moją dietą. schudnę, wiem to. jednakże będzie to sekret. tajemnica...



kochane, potrzebuję rady. potrzebuję pomocy, by znów zagłębić się w tok odchudzania. trzy posiłki dziennie, zero słodyczy, białego pieczywa... jeszcze nie dawno potrafiłam żyć pod tą presją, a teraz wszystko wymyka mi się spod kontroli. kolejny dzień zaliczam do tragicznych i nieudanych. obiecuję od poniedziałku wziąć się do roboty. nowy tydzień i nowa szansa. chcę odzyskać utracony zapał. chcę znów cieszyć się z sukcesywnie zrzuconych kilogramów. chcę znów być na drodze do perfekcji.
właściwie zacznę już jutro. książka "chuda" dała mi trochę do myślenia. chcę odnaleźć w sobie ten głos, który będzie mną kierował. na początek pięćset kalorii na dzień. to dobra suma. do tego godzina intensywnych ćwiczeń, jeśli będzie ciepło to dwie godziny biegania, plus spacer pieszo minimum godzina dziennie. do tego herbaty odchudzające, co jakiś czas te z efektem przeczyszczającym. mam dokładny plan. czas wprowadzić go w życie.


tak, waga 50,1 kg. dobijające, nie mogę się pogodzić tym faktem, aż tak się zapuścić? ana się ode mnie odwróciła, a już dobijałam wagi 47,8. jedna chwila, jeden moment i rzuciłam się na lodówkę. nie chciałam wymiotować, piłam mnóstwo herbat przeczyszczających, a robię to do teraz. dzień w dzień, rozpoczyna się niewinnie, jedna kromka chleba. dalej już prowadzi mnie beznadziejny głos, który mówi mi "i tak już zjebałaś! jak spierdolić to do końca. masz senes, wypijesz go, przeczyści Cię". beznadziejne myślenie. muszę pamiętać, że zaczynając jeść - nie mogę przestać. dlaczego to nie dochodzi do tej mojej pustej głowy, usadzonej na grubym cielsku? jestem gruba, tłuszcz ze mnie spływa, a ja dalej pcham się w to cholerne jedzenie. 
jest godzina 10:52. mdli mnie, czuję jak mi kiszki marsza grają. mój żołądek woła o jedzenie, ale nic z tego. muszę sprawiać pozory najedzonej, znowu będzie alkohol. boję się, cholernie się boję, że znowu się poddam. nie zrobię już tego anie, przepraszam Cię, od teraz chcę być posłuszna, chcę pokornie sycić się uczuciem głodu.

czwartek, 20 stycznia 2011

pragnę być motylem, chcę chudości i przyjaźni z aną. dzisiaj rozpoczynam nowy rozdział w swoim życiu. jestem zwolenniczką anoreksji, nie jako ciężkiej choroby, lecz jako styl życia. jako bycie chudą, perfekcyjną i kościstą. dlatego dążę do czterdziestu kilogramów. i uzyskam to z pomocą any. od tej chwili nie zjem nic, będę jadła jak najmniej, ćwiczyła jak najwięcej. jesteście ze mną?

waga: 50 kg
chcę: 40 kg
wzrost: 162 cm